Nosimy w sobie sprzeczne uczucia, ale nie jesteśmy obojętni wobec naszego założyciela.
Oto refleksje uczestników pogrzebu w rocznicę jego śmierci.
Marzena Rychlik, członek grupy założycielskiej L’Arche w Bydgoszczy
Niespełna rok temu brałam udział w pogrzebie Jeana Vanier. W tamtym czasie było to dla mnie ogromne wyróżnienie i wielka radość. Mimo iż nie miałam możliwości poznać go osobiście, to od czasu dołączenia do wspólnoty Wiary i Światła oraz utworzenia grupy inicjatywnej L’Arche w Bydgoszczy czułam, że ten człowiek jest mi w pewien sposób bliski. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że miał taki pogrzeb, jakby już był świętym. Tak sobie myślę, że nie będę już chyba miała okazji brać udziału w jakimkolwiek pogrzebie, gdzie zamiast łez smutku i rozpaczy byłyby tylko łzy radości i wzajemnej miłości.
W tamtym czasie ani przez chwilę nie byłabym w stanie przypuszczać, że Jean mógłby zrobić komuś krzywdę, a jednak dziś już wszyscy wiemy, czego się dopuścił. Jest mi z tego powodu niezmiernie przykro, bo chciałam mieć w nim autorytet. Myślałam, że będę mieć w niebie przyjaciela, do którego w chwilach słabości i bezradności będę mogła się zwrócić o pomoc. Teraz ten cały mój idealistyczny pogląd runął. Człowiek to zawsze człowiek i choćby był najlepszy, to zawsze może się pogubić. Przyznam się szczerze, że moja wiara jest krucha i takie sprawy jak ta mocno ją podkopują. Gdybym wtedy wiedziała o Jeanie to, co wiem dzisiaj, na pewno na jego pogrzeb bym nie pojechała.
To co dziś pozwala mi wierzyć, że Bóg rzeczywiście istnieje i czuwa nade mną, to przede wszystkim dobrzy ludzie, których Bóg stawia na mojej drodze. Mam wrażenie że na każdym etapie mojego życia dostaję od Boga poszczególne osoby, które mnie wspierają i nadają sens w życiu. Myślę też, że poznanie osoby Jeana Vanier nie było jednak przypadkowe. To było potrzebne, by pewne rzeczy mogły się udać, jak np. powstanie grupy inicjatywnej L’Arche w Bydgoszczy, której on był, jest i będzie mimo wszystko autorem. Nie chce odbierać Jeanowi jego zasług, żal mi jedynie, że tak bardzo skrzywdził ludzi i nas okłamywał. To smutne niestety, ale ludzkie…
Rozmowa z Wiolettą Pawłowską, członkiem wspólnoty L’Arche we Wrocławiu
– Wiolu, rok temu pojechałaś na pogrzeb Jeana. Pamiętasz jak to było?
– Agnieszka była ze mną i Morisa spotkałam.
– Tego z Kenii?
– Tak.
– Jak było na tym pogrzebie?
– Ludzie płakali, nawet ja byłam smutna. I rzucali się ogryzkami pomarańczy!
– A czemu?
– …
– I dotykali trumnę. Klękali.
– Chcemy coś przygotować na rocznicę śmierci Jeana. Co byś poradziła?
– Zrobić modlitwę wiernych!
– Jak ją zrobić?
– Żebyśmy wszyscy byli w kole i za ręce byśmy się trzymali. Bardzo się trzeba pomodlić za niego.
– A o co byś się pomodliła?
– O pokój w serduszku. O niebo dla niego.
– O niebo dla niego, co to znaczy?
– Żebym się z nim tam spotkała.
– O coś jeszcze?
– Anioł stróż mu potrzebny, żeby go poprowadził. O radość dla niego i za jego życie.
– A pamiętasz, jak kiedyś mieliśmy rekolekcje w Łagiewnikach z Jeanem. Spotkałaś się Jeanem wtedy.
– Pamiętam
– A co pamiętasz z tych rekolekcji?
– Pana Jezusa pamiętam.
– Z okazji tej pierwszej rocznicy śmierci Jeana, co byś powiedziała o nim ludziom, którzy go nie znali?
– Żeby się pomodlili. Życzę błogosławieństwa.
Rozmawiała E. Jaruzelska
Anieszka Karolak, Dyrektor Krajowy L’Arche Polska
Rok temu wraz z Wiolą uczestniczyłam w pogrzebie Jeana. Najbardziej pamiętam atmosferę solidarności i niesamowitej jedności. Wszyscy czuliśmy, że teraz tylko do nas należy odpowiedzialność za nasze wspólnoty. To my mamy pokazywać, że relacje z osobami z niepełnoprawnością mają moc przemieniającą. Naszą odpowiedzialnością jest umieć o tym opowiadać światu tak, by nie patrzył na nas jak na szaleńców, ale zapragnął być częścią tej pięknej rzeczywistości.
Pamiętam też stres związany z podróżą: kupowanie biletów w ostatniej chwili i konieczność wielu przesiadek. W rezultacie wracałyśmy z Wiolką po pogrzebie z Trosly do Polski przez Sycylię. Zaraz przed lądowaniem na Sycylii Wiola wskazała na dwie chmury, oznajmiając, że na jednej mieszka teraz Jean a na drugiej siostra Marta (to dwie osoby, za które Wiola do dziś najgorliwiej się modli). Ledwo wylądowałyśmy, zaraz wybiegłyśmy przed lotnisko i zajęłyśmy sobie najlepsze miejsce pod palmami z widokiem na owe chmury. Dobrze nam było tam razem leżeć, pomimo że Wiola swoim zwyczajem stale poprawiała plecak pod głową i złościła się na Jeana, że się plecak dobrze nie układa.
Jak mają się te wspomnienia w rocznicę śmierci Jeana do tego, gdzie jestem teraz, jeśli chodzi o moje stanowisko wobec osoby Jeana po ogłoszonym raporcie w jego sprawie? Tak jak rok temu, nie mam i nigdy nie miałam wątpliwości, że L’Arche ma sens i że warto kontynuować to co robimy, pielęgnować oraz rozwijać to, co mamy. Nadal czuję niesamowitą jedność pomiędzy członkami wspólnot L’Arche i „Wiary i Światła” w przekonaniu, że nasze zaangażowanie ma sens w obecnych czasach, a nawet większy niż kiedyś! Jeśli chodzi o mój stosunek to Jeana jako osoby, to jeszcze nie jestem „w domu” z pełnym określeniem moich osobistych uczuć i myśli. Można powiedzieć w przenośni, że wyjechałam już z, jak to się mówiło, „holly Trosly” (świętego Trosly), gdzie Jean stał na piedestale i leżę pod palmą na Sycyli. Patrzę na biało-szaro chmurę, która wcale nie zasłania słońca, a nawet jej część niesamowicie odbija jego blask, podczas gdy inna straszy szarzyzną. Pewnie jeszcze trochę tak sobie poleżę… Na szczęście, jest tu ze mną Wiola i to ona w końcu zabierze mnie ze sobą do domu!