Odc. I. Mały Karolek przychodzi na świat
Wielce zacna rodzina oczekuje na przyjście na świat kolejnego syna. Tata profesor UJ już wie, że po tym pierwszym bardzo udanym, kolejny na pewno nie zawiedzie nadziei w nim pokładanych. Będzie mądry, będzie wielki! Będziemy z niego dumni!
I tak Bóg stworzył Karola.
Odc. II. Szpital
O Boże! – wymknęło się położnej. Przekazała dziecko pediatrze. Zgodnie pokiwały głową.
Co się dzieje? – zapytała zaniepokojona matka widząc jak wymieniają spojrzenia.
Proszę Pani, muszę to od razu powiedzieć. Nie ma wątpliwości…
Co się stało? Przecież słyszę jak płacze. Jest zdrowy! – raczej oczekiwała potwierdzenia tych słów, a nie wyjaśnień. Lecz rzeczywistość okazała się bezlitosna. Odpowiedź lekarki odarła mamę Karola w jednej chwili z wszelkich złudzeń:
Pani syn ma zespół Downa. Nic więcej . Cisza.
Boże, Boże, co to jest ? Potwór jakiś będzie z niego?! Jak to powiem mężowi?! –takie myśli mogły się pojawić w głowie Mamy Karola. Samotnej i bezradnej….
Ale Pan Bóg przewidział co może się stać i przysłał na ziemię 65 lat wcześniej …. Babcię Karola. Miała na imię…. MIŁOŚĆ.
Ona jedna nie miała cienia wątpliwości, że Karolka trzeba po prostu … kochać. O resztę zatroszczy się Bóg.
Odc. III Dzieciństwo
Niewiele o nim wiemy. Pewne jest jedno: rodzice Karola mieli dużo szczęścia. Mały nie miał żadnych wad, poza zewnętrznymi cechami zespołu. Nic. Ani wady serca, słuchu. Rozwijał się mniej więcej jak inne dzieci. Z pewnością częściej chorował na gardło i uszy, ale chodził i zaczął mówić podobnie jak dzieci w jego wieku.
Babcia od razu wzięła się za formację religijną wnuczka. Karol mówił mi, że pacierza i wszystkiego o Panu Bogu nauczyła go właśnie ona.
Mama Karola była niezwykle piękną kobietą o wyszukanych manierach i wrodzonej elegancji, która przejawiała się w tym jak się ubierała, poruszała, czesała. Karol z urody nie był do niej podobny. Może i dobrze. W końcu facet, ale pozostałe cechy odziedziczył po mamie z całą pewnością. Jego zamiłowanie do garniturów i krawatów oraz wód pachnących jest powszechnie znane.
Tato Karola, gdy zaważył zainteresowanie syna książkami, zaczął go uczyć czytać i pisać. Okazało się, że Karolek jest wielce pojętny.
Wyniósł to z domu. To pewne. Karol całe życie coś studiował. Każde popołudnie zasiadał w salonie. Zawsze w tym samym miejscu otoczony stosem książek. I pisał. A to ,,Listy miłosne do Pana Boga”, a to ,,Historię Żydów”, albo ,,Historię świata od nowa”.
Wytrwałość. To jedno słowo przychodzi mi na myśl, gdy wspominam te popołudnia, każde do siebie podobne, szare i powtarzalne. A Tobie Karolu, zawsze się chciało targać te książki w te i we w te…
I jeszcze jedno. Karol przestudiował drzewo genealogiczne swojej rodziny kilka pokoleń wstecz. Zrobił nawet piękną grafikę. Gdy odwiedziłam go wraz z najmłodszą córką Kasią, Karol pokazał jej swój pokój. Kasia zatrzymała się przed wiszącym na ścianie pięknym rysunkiem i nie mogła wyjść z podziwu dla kunsztu i materiału, który Karol zgromadził!
Kasiu, mówię, taki właśnie jest KAROL!
Odc. IV Pierwszy taniec
Karol był kiedyś najlepszym tancerzem jakiego znałam w życiu. (Był. Teraz staruszek ledwo chodzi. Właściwe to wożą go na wózku.) Należy mu się moje uznanie. Lubiliśmy tańczyć w naszym domu w Śledziejowicach. Czasami to tak po prostu wieczorem, albo po południu. Pod dachem i przy ognisku.
Tańczymy pierwszy raz i od razu wiem: Ty , tylko ty wiesz o co chodzi od początku! Krok nieskomplikowany: raz, dwa razy, raz, dwa razy. I tyle. Ale jest coś pięknego w naszym kołysaniu. Bawimy się świetnie! Niczego nie muszę udawać. Przy tobie Karolu, mogę być taka jaka jestem.
Tańczę kilka dni temu na wiejskiej zabawie w remizie strażackiej i porywam do tańca młodszą o 40 lat wersję Karola. Ma na imię Daniel. Pierwszy krok w tańcu i myśl przebiega mi przez głowę: jak cudnie tańczy! Jak Karol!
Odc. V Ostatnia ( taka) pielgrzymka
To był sierpień 1992 r. Ktoś zaproponował, że może pójdziemy na pielgrzymkę pieszą do Częstochowy. Dawniej Karol chodził prawie każdego roku. Ja też. Więc chętnie przystałam na pomysł.
A czemu by nie wziąć i Ali skoro chce? No pewnie. Więc wyruszamy. Z pod bramy w śledziejowickim domu żegnają nas jakbyśmy szli… na wojnę. Z niedowierzaniem, że nie wrócimy z powrotem dziś wieczorem!:)
Dobra, wkrótce miałam się przekonać o czym myśleli, ci którzy lepiej ode mnie znali i Alę i Karola.
Karol wystartował ochoczo, lecz cóż, duch młody, ale ciało nie nadążało. Wiele odcinków jechał sobie, by czekać na nas na postojach. Ala dzielnie nie poddawała się nikomu, ani niczemu. Dawali nam czasem lepszą kwaterę, ale i to nie pomagało, gdy pobudka była o 6 rano. Alę trzeba było budzić co najmniej godzinę wcześniej. Ja też nie należę do rannych ptaszków. I to było najgorsze.
Ale, pomimo przeszkód, byliśmy razem! I była to piękna pielgrzymka. Ostatnia taka w naszym życiu….
Pewnego dnia, gdy pakowałam Karola na wóz, jeden z porządkowych podszedł, by pomóc i mówi, że się nam przygląda ( jeśli o mnie chodzi, to w owym czasie było to nawet zrozumiałe, teraz, po latach byłoby już mniej)J) i chciałby o coś zapytać. Pytaj, mówię. A on na to: czy to twój brat? Ja mówię zgodnie z prawdą, że biologiczny nie. A on: to dlaczego TO robisz? Brwi unoszę do góry, staram się zrozumieć pytanie. Nie wychodzi. Więc mówię, że nie rozumiem tego pytania i pewnie nie zrozumiem…
Tu jest ukryte sedno, tzw. ,,poświęcenia”. Osobiście nie cierpię tego słowa w kontekście pracy, służby i przyjaźni z osobami niepełnosprawnymi. Gdy się kocha, nawet trud można osłodzić, a gdy otrzymuje się z powrotem z nawiązką, to wtedy nawet nie wypada mówić o ,,poświęceniu”.
W każdym razie nie w moim przypadku!
Kończymy naszą pielgrzymkę w.… kafejce pod Jasną Górą. Jest po północy, a my zajadamy naleśniki z bitą śmietaną i sosem czekoladowym popijając kawą. Tak się umówiliśmy:) A potem powolutku potoczyliśmy się w kierunku dworca, by nad ranem wylądować w Krakowie. Potem z pewnością złapaliśmy pociąg do Wieliczki, a tam już ktoś na nas czekał ( mam nadzieję, że mnie pamięć nie zawodzi:)).
Odc. VI Teatr
Idziemy do teatru. Boże kochany, jak ty się guzdrasz?! Czy zawsze musisz te wszystkie rytuały?! To tu, a tamto tam. Zwariuję z tobą! W ogóle po co mi to?! Szlag mnie trafi! Nie potrafię czekać. Karol zrobi wszystko, ale w swoim tempie. Tak jak powinno być, krok po kroku.
Nareszcie wyruszamy. Dobra. Jak dochodzimy w końcu do teatru, nie chcą nas wpuścić , bo się spektakl zaczął. No oczywiście. Mnie to nie dziwi. Karola owszem. Marszczy nos z niezadowolenia. Słuchaj – mówię, spóźniliśmy się. To nasza wina, nie ich. Chodź , pójdziemy sobie do dobrej knajpy!
No i idziemy.
Siadamy przy stoliku. Ja ubrana jak do teatru, Karol też w garniturze. Zapalają nam świece. Tak jak lubimy. Podchodzi po chwili dziewczyna. Uśmiecha się i kieruje spojrzenie w moją stronę. Odpowiadam: pan zamawia. Lekko spłoszona, widzę to w jej oczach. Najlepsze dopiero następuje po chwili:
Karol, zacinając się lekko, jak zwykle, mówi: dla pani herbata z cytryną , a dla mnie … lampka czerwonego wina! ( Pamiętajcie, rzecz dzieje się na początku lat 90-tych).
Dziewczyna robi oczy jak spodki i zwraca niepewne spojrzenie w moją stronę. Myślę sobie: siostro, oto pierwsza, jak widzę lekcja integracji w praktyce. Uśmiecham się do niej serdecznie i mówię: słyszała pani, dziękujemy.
Dziewczyna zabiera karty i odchodzi. A my chichotamy z Karolem jakbyśmy zrobili dobrego psikusa. Nie, z nikogo się nie śmiejemy. Śmiejemy się, bo jest nam dobrze razem na świecie. I nic nas nie dziwi. Nawet czyjeś zdziwienie.
Ciekawi jesteście jak się zakończyła ta historia?
Karol wypił swoje wino, a ja herbatę ( też wolałabym wino, ale przecież prowadzę) potem zjedliśmy jeszcze dobre ciastko i późną nocą wróciliśmy do naszego domu w Śledziejowicach.
Dziwnie się czasem dzieje: wybraliśmy się do teatru, ale to my mieliśmy zagrać główne role tego wieczoru na kameralnej scenie małej knajpki w sercu Krakowa.
Było fajnie, choć nie w Starym Teatrze.
Odc. VII. Czterdziestolatek
Pewnego dnia przyjechał do nas w odwiedziny lekarz wykształcony z ZSSR. Przedstawiamy się. Patrzy na Karola i pyta ile ma lat. Karol odpowiada ( mniej więcej). On na to:
To niemożliwe!
Dlaczego?, pytamy rozbawieni.
On na to: w naszych podręcznikach do medycyny jest napisane, że osoby zespołem Downa nie dożywają 30 lat!
Dożywają i więcej, ktoś odpowiada, gdy są kochani!
Hm…. Dobrze, że nie czytamy takich podręczników.
Odc. VIII. Prawdziwy mężczyzna
Wędrujemy zimową porą po Polsce. Taki mieliśmy pomysł na Sylwestra.
Rozmawiam przez telefon na ulicy. Karol stoi obok i mimo woli przysłuchuje się rozmowie. Kończę. Odwracam się i patrzę na niego. A Karol na mnie. Długo tak patrzy bez słów, a w końcu mówi tak: ktokolwiek to był, nie jest ciebie wart! I przytula mnie, a ja płaczę w jego uścisku.
Ulica płynie obok nas. Dźwięki stłumione, oddalają się ode mnie. Nad nami pochmurne niebo. Smutne jak ja. Czas stanął w miejscu. Bóg przytula mnie ramionami Karola.
Karolu, byłeś pierwszym facetem, który stanął w mojej obronie i nie wstydził się ze mną płakać na ulicy.
Potrzebne, jak bardzo potrzebne są światu Twoje ramiona i mądre, wrażliwe serce! O ile bardziej byłby ubogi mój świat bez Ciebie, Karolu.
Tamto wydarzenie połączyło nas na zawsze wyjątkową więzią.
Odc. IX Urodziny o. Joachima
- Joachim Badeni lubił u nas być. Mówił, że czuje się tu dobrze. Odpowiada mu proste jedzenie, łazienka z prysznicem i klimat kontemplacji w kaplicy.
Tak wypadło, że jego 80-urodziny obchodził podczas jednej z takich wizyt. Zrobiliśmy mu niespodziankę. Przyjęcie urodzinowe! Tak po naszemu. Był tort ze świeczkami i prezent ( była to, z całą pewnością, ikona wykonana w naszych warsztatach). Jakież było zdziwienie o. Joachima! Oczywiście, pamiętał o swoich urodzinach, ale jak sam mówił, nie pamiętał kiedy je ostatnio tak świętował. Chyba gdy był dzieckiem….
Wyobraźcie sobie ten wieczór: o. Joachim Badeni przy wspólnym stole z Cecylką, Agatką, Alą , Wojtkiem, Karolem. I kilku asystentów: Tomek, Elisso, Ania, Marta i ja.
Po złożeniu serdecznych życzeń i wręczeniu prezentów, Karol nie czekając, jak zwykle, rozpoczął rytuał spożywania kolacji. Gość gościem, ale porządek musi być.
A o. Joachim patrzył na nas wnikliwe, uśmiechał się. Czasem mówił coś w rodzaju: nieprawdopodobne, nieprawdopodobne!
Ojcze Joachimie, jak zwykle trafnie!
Odc. IX. Solniczka
Pracuję w kuchni. To moje królestwo. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Gotuję. Lubię to robić. Od 9,00 gdy wszyscy wychodzą do pracy, zostaję sama. Jest cicho. Mogę sobie słuchać, śpiewać. Co tylko chcę. Trochę sprzątam, potem do dzieła. Obiad na 13,00 dla gromadki. Jest co robić. I wszystko idzie jak z płatka, ale… Jasna cholera! Kolejny raz nie ma solniczki przy kuchence! Ja go zabiję! Każdego dnia to samo. No, ile razy można powtarzać?!
Już tłumaczę: ja lubię gdy solniczka jest obok kuchenki. Karol jest innego zdania. Według niego kuchnia jest dopiero dobrze posprzątana, gdy zrobi to on. Jest w tym trochę racji. Jak Karol zaczyna sprzątać kuchnię, kończy czasem po północy. Ale rano wszystko lśni. Byłoby ok, ale według Karola każda rzecz ma swoje miejsce tam, gdzie on je wyznaczył. Więc moja solniczka powinna być w spiżarce pod schodami.
Po cholerę tam?! Pytam ( bynajmniej nie spokojnie). Odpowiedź zawsze ta sama: Karol marszczy noc i mówi: eee…. Karol nie lubi gdy ktoś podnosi głos, albo przeklina.
Dobra, pogadam na superwizji z Olą. Ola to nasza psychiatra. Celowo mówię ,,nasza”, bo każdemu się w życiu przydała znajomość z Olą Burdą.
Niech Was nie myli ta zażyłość . Ola była wielce szanowaną i znaną specjalistką w swoim zawodzie. Była nie tylko mądra, ale piękna! Nie znam innej kobiety, która potrafiłaby tak nosić … futra i odlotowe torebki, jednocześnie jeżdżąc maluchem ( którego nota bene w końcu nam podarowała).
No więc przyjeżdża Ola. Siadamy. Pewnie przywiozła nam jakieś słodycze ( tak robiła kochana Ola). Co tam u was? Ja nie czekam na zaproszenie, ale mówię:
Ola, Karol mnie wykończy nerwowo. Ma przymus z tą solniczką! Itd. Ola wysłuchała i mówi tak: każdy ma jakiś przymus. Karol lubi solniczkę pod schodami, a ty …. przy kuchence. Zobacz, mówi ciepło, tak niewiele was różni!
Ola, dziękuję!
Odc. X Zupa
Jak jesteśmy przy kuchni to opowiem jeszcze o zupie. Zupa jak zupa. Nawet nie pamiętam jaka była. Pamiętam, że było jej dużo.
Złożyło się tak, że nie mogłam ugotować obiadu ponieważ musiałam być w Krakowie do południa. Po uzgodnieniu z odpowiedzialną za dom ugotowałam poprzedniego dnia wielki gar treściwej zupy i zostawiłam go na kuchence, by sobie podgrzali następnego dnia.
Nie powiem, było co robić. Zajęło mi trochę czasu, żeby przygotować dodatkowy posiłek w tym samym czasie. Nie chodzi o gotowanie, ale o obranie wszystkich warzyw.
Dobra. Zupa jest. Tzn. była…
Rano przy śniadaniu mówię, że w kuchni jest garnek z zupą na obiad. W tym momencie Karol marszczy noc. Niby nic, ale ja już wiem, że coś nie tak. Pytam: Karol, co z tą zupą? On na to: z jaką zupą? Nie, myślę, nie! i lecę do kuchni. Garnek zniknął! Karol, trzymajcie mnie, co zrobiłeś z zupą?! Drę się już nie na żarty. Karol swoje: eee………
Mówię: pod schodami jest? On na to: eee….
Marta w słowo mi wchodzi: Karol, posprzątałeś? Nie! Zejdę na zawał, już mi słabo. Karol na to: wieczorem kuchnia ma być posprzątana.
Karol, co zrobiłeś z zupą?! Drę się , nie mogę , normalnie zaraz mnie trafi. Karol marszczy nos. Ja już wiem. A wy wiecie co Karol zrobił z zupą?
Tak, ,,posprzątał” tę moją zupę!!
Jedno mogę powiedzieć: Karol nieustannie mnie zaskakiwał. Nudno nie było.
Odc. XI Urodziny Karola
Żyłam wtedy jeszcze zbyt krótko na świecie, żeby widzieć coś podobnego wcześniej.
40-e urodziny Karola! Tłum ludzi był taki, że trudno było do naszego salonu wcisnąć szpilki. Mnie przypadło zaszczytne, jak to widzę dzisiaj, miejsce … u jego stóp. Siedział więc książę Karol w starym fotelu, a goście przepływali przed nim składając mu życzenia i dary. On siedział i uśmiechał się, czasem chichrał. Ściskał się i całował. A wszystko bez udawanej pozy, że zmieszany czy coś. A ja się nadziwić nie mogłam, choć rozumiałam, że Karola, tego Karola, który mówił o sobie: ŻE TAKICH KAROLÓW JEST DWÓCH: ON I PAPIEŻ ( i to w takiej kolejności), nie można było nie kochać!
Za co tak był i po dziś dzień jest, szanowany i lubiany Karol?
Chyba każdy kto go zna musiałby odpowiedzieć na to pytanie sam. Ale wszyscy kochaliśmy go za ,,Miłosne listy do Pana Boga”, Historię świata pisaną inaczej, Historię Żydów od nowa, za poczucie humoru i solidność. Tak, solidność. Jak Karol powiedział, że zrobi to zrobił. Niekoniecznie od razu, ale zrobił gdy uznał, że warto.
Urodziny były huczne! I msza św. z dominikanami, tańce i dobre jedzenie. Czy to już było Niebo?
Odc. XII Karol zostaje ojcem
Ta wybranka losu ma na imię Zosia. Ma wyjątkowych rodziców, którzy cenią Karola tak bardzo, że proponują mu trzymanie do chrztu ich pierworodnej.
Karol, jestem z Ciebie taka dumna widząc jakim jesteś mądrym i oddanym ojcem chrzestnym!
Akurat ty wiesz doskonale jaki Cię spotkał honor, a małą Zosie, wiem to, kochałeś i kochasz jak swoją własną.
Odc. XIII Jak Karol głosił rekolekcje
Latem przyjeżdżał do nas kilka razy o. Mirek Ostrowski OP z Warszawy. Pamiętam dobrze, bo nazywał się tak jak mój ś.p. szwagier.
Był oczarowany Karolem, a w szczególności jego Listami Miłosnymi.
Dominikanie, jak wiadomo, chadzają własnymi ścieżkami. I mają oryginalne pomysły.
Zdarzyło się, że o. Mirek zaprosił Karola do Warszawy w Wielkim Poście do klasztoru na Służewie, by tam Karol opowiedział o sobie, o swojej twórczości, o Arce. Kto pojedzie z Karolem? Kto opowie o sobie?
No, i jadę z moim przyjacielem kolejny raz w świat. Naprawdę, lubimy tak się z Karolem powłóczyć.
Na miejscu mówią nam: śpicie tu, w jednym pokoju, dwa łóżka. Ja – protest. Karol –ale fajnie. Nie ma wyjścia. Klasztor mały. Ledwo to znoszę, ale najlepsze przed nami. Mówią: dziś, juto i pojutrze wieczorem po mszy św. dla studentów, ogłosiliśmy już : Karol Nahlik ze Śledziejowic, świecki ze swoim ,,przewodnikiem” ( to ja:)), głoszą rekolekcje wielkopostne. O rany! Mnie słabo. Karol zadowolony. No jasne.
Siedzimy na mszy św. w pierwszym rzędzie. Ludzi pełno. Kończy się nabożeństwo. Zapowiadają nas. Wychodzimy razem i stajemy przed tłumem pełnym ciekawych spojrzeń. Przedstawiamy się i Karol zaczyna czytać. Wcześniej ustaliliśmy, które fragmenty, bo gdyby tak wszystko od razu jak leci, mogliby nas więcej nie zaprosić:) Potem ja, w roli tłumacza:) Mówimy dobrą godzinę.
Następnie kolacja. Mówię do o. Mirka, że jutro chyba nikt nie przyjdzie. No, takich oryginałów to jeszcze nie widzieli na kazaniu… Zobaczymy, mówi on.
Następnego dnia mamy wolne do wieczora. Jedziemy na Starówkę. Karol, jak zawsze chętnie. Wsiadamy więc do autobusu i ruszamy. Na Krakowskim Przedmieściu wysiadamy i wtedy z grupki dziewczyn, która nas mija w tym autobusie, ktoś mówi: patrzcie, to ONI, od dominikanów! Odwracamy się i uśmiechamy do nich. Spontanicznie pytam: dziś też będziecie? Jasne, odpowiadają wesoło.
Karol, mówię, poznają nas na ulicy! W odpowiedzi śmieje się zadowolony! Nawet przez chwilę nie był zażenowany popularnością! Po prostu jest sobą, myślę i odbieram kolejną lekcję prawdziwej pokory.
Aha, na kolejnych spotkaniach kościół pękał w szwach!:)
Odc. XIV Jego Oblicze
Z całą pewnością były to rekolekcje wielkopostne. Głosił je ksiądz na co dzień pracujący na misji daleko, na Syberii. Wcześniej pracował w TV. Założył,, Ziarno”. Oryginalny dość. Były to rekolekcje jakby to powiedzieć, obrazkowe.
Pewno razu postawił ikonę Chrystusa Pantokratora pod ołtarzem i mówi tak: przynieście jutro zdjęcia, tych których kochacie i są dla was ważni.
Przynoszę zdjęcie Karola. Stawiamy je razem z rekolekcjonistą obok ikony. Patrzymy wszyscy z niedowierzaniem, Bo te dwie twarze są do siebie…. podobne!
Boże, ukryty w obliczu mojego barta z zespołem Downa. Oczy małe, jakby trochę spuchnięte, twarz niesymetryczna, jak Twoja po uderzeniu rękawicą żołnierza. Jego mało kto w ogóle słuchał, jak i Ciebie wtedy…..
Odc. XV Spotkanie po latach
Jak w Drodze Krzyżowej, tak i mnie wyszło 15 stacji… 15? Tak. 14 przystanków zwykłych i jeden 15 nadzwyczajny:)
Spotykamy się po latach niewidzenia. Nie mogę ukryć wzruszenia witając się z Karolem tak posuniętym w latach, takim kruchym. Wydawałoby się, że ledwo żyje….
Przygarnia mnie do siebie. Łzy mi same płyną niwecząc staranny makijaż. A Karol tuli mnie i mówi: wyjdźmy na pole ( tzn. na dwór). Tam najlepiej się płacze!
Mówisz to i już wiem: nie zmieniłeś się! Twoje poczucie humoru jest cudowne! Czas nie odebrał Ci tego co w Tobie najpiękniejsze.
Od tamtego ostatniego spotkania Karol stał się bohaterem moich spotkań z młodzieżą. Co to jest integracja? – pytam ( raczej nie oczekując od razu reakcji słuchaczy). W odpowiedzi pokazuję nasze zdjęcie mówiąc: INTEGRACJA TO SPOTKANIE Z DRUGIM CZŁOWIEKIEM.
Naprawdę tak niewiele nas różni!
Post Scriptum
Karola już nie ma na ziemi. Odszedł kilka miesięcy temu po chorobie, która dla niego była pasmem cierpień znoszonych cicho w wielkiej cierpliwości.
Towarzyszyłam mojemu Przyjacielowi kiedy tylko mogłam. Przychodziłam do domu i do szpitala. Patrzył na mnie rozumnym spojrzeniem, by po chwili zapaść w płytki sen. Odmawiałam różaniec, czasem po prostu trzymałam Go za rękę , by czuł moją obecność. Pielęgnowali Karola z oddaniem asystenci mieszkający wtedy w domu. Najbardziej Mariusz. Wierny i oddany o każdej porze dnia i nocy. Gromadziła nas przy łóżku Karola po prostu miłość do Niego.
Nie miał już wtedy rodziców, ukochanej babci. Wydawałoby się, że TAKI ktoś to powinien odchodzić w samotności zapomnieniu… A jednak nie. Piękną duszę Bóg wysłał do kruchego ciała naznaczonego zespołem Downa. I Bogu nic nie przeszkodziło, by się nam w tym człowieku objawić!
Karol przeżył 67 pięknych lat i wrócił do siebie otoczony miłością przyjaciół, których przysłał mu sam Bóg. Byłam wśród nich. I nadal jestem. Wiem gdzie się ukrył Ten Którego Nie widać.
Jeśli chcesz, opowiem Ci o tym!
Stasia Szczepaniak (Dadyńska), 3 kwietnia 2019 r.